Dzisiaj wzięło mnie na wspomnienia o moim kochanym czworonogu, którego strasznie mi brakuje. Borys był ze mną od małego szczeniaczka. Wzięłam go od sąsiadki, której suczka miała małe, dla których szukali odpowiednich domów. Był to oczywiście rasowy kundelek.
Alfred – tak go nazwałam, był radosnym szczeniakiem. Cały czas był w ruchu. Wszędzie było go pełno. Zawsze jak przychodzili do mnie znajomi to radośnie merdał ogonkiem i chciał żeby wszyscy go głaskali. Był duszą towarzystwa. Nie bez przyczyny mówi się w końcu, że pies to najlepszy przyjaciel człowieka. Tak samo było z Alfredem. Jak się uczyłam to zazwyczaj spał w moim pokoju, jak gdzieś wychodziłam to biegł radośnie za mną, a jak byłam chora – zawsze leżał przy mnie w łóżku.
Do tego miał super umaszczenie. Miał białe końcówki łap, pod szyją przechodził pas niemal w kształcie krawata, a reszta jego ciała była czarna. Dzięki temu wyglądał śmiesznie a zarazem dostojnie. Alfred nie był dużym pieskiem, ale za to dawał radość wszystkim członkom rodziny. Każdy go uwielbiał. Po wielu próbach udało mi się nauczyć go aportować i podawać łapę. Do tego tak lubił jak wracaliśmy do domu, że na nasz widok przewracał się na grzbiet i czekał aż otrzyma odpowiednią porcję głaskania.
Niestety już od ponad roku nie ma go wśród nas, ale już na zawsze pozostanie w naszych sercach i wspomnieniach. No i oczywiście nadal będziemy z całą rodziną przygarniać potrzebujące zwierzaki i dawać im schronienie oraz ciepły dom.